czwartek, 4 maja 2023

Głupoty, które robię

 Czasem mam tak, że zamieszczam w Internecie rożne głupie komentarze. Dotyczy to w 99% przypadków meczów Rakowa. Mimowolnie reaguję na chamskie komentarze przeciwko mojej drużynie lub ludziom z nią związanych. Czasem napiszę jakiś zgryźliwy komentarz, a czasami wdam się w jakąś chamską pyskówkę z różnymi typami. Ponosi mnie, a potem trochę żałuję, bo przecież te moje komentarze czytają moi znajomi, którzy mogą sobie o mnie pomyśleć, że jestem jakimś debilem. Pewnie część z nich już tak myśli, ale jakoś nie przejmuję się tym. Tłumaczę sobie, że każdy ma jakieś wady, a jedną z moich jest właśnie ta - wdawanie się w głupie dyskusje i zamieszczanie głupich, często obraźliwych komentarzy. Jednak muszę chyba zacząć nad tym pracować, bo już kilka razy obiecałem sobie, że z tym skończę, a póki co nie udało mi się to.

niedziela, 1 stycznia 2023

Co za upadek... czyli Sylwester 2022/23

 Od początku wiedziałem, że tam będzie do dupy, i nie bardzo chciałem tam jechać. Jednak do dupy to trochę mało powiedziane. To był upadek mnie, moich przekonań, pokłon temu czego nienawidzę, ale przynajmniej zmusiło mnie nieco do myślenia nad tym wszystkim. Impreza sylwestrowa w P. - bo o tym tu mowa, spowodowała mały upadek wewnętrznego mnie, ale też mimo wszystko trzeba sobie to uczciwie powiedzieć - też kilka pozytywów.

Zaczęło się nieźle. Ogarnianie komputera teścia zajęło mi jakieś 2 godziny, i było całkiem przyjemnie. Windows się zainstalował, kość RAM pasowała, aktualizacje się zrobiły. Jedno piwko przy tym wszystkim zostało opróżnione.

Tragedia zaczęła się później. Najpierw oglądanie Sylwestra w TVP2 i widok rodziny mojej żony (a więc i mojej też) tańczącej przy Zenku i innych tego typu gównach, spowodował pierwszy mój upadek tego wieczoru. A ja snułem kiedyś plany, że pójdziemy gdzieś na Sylwestra z rockową muzyką i z ludźmi, z którymi można by o tej muzyce podyskutować. Dostałem dokładnie coś przeciwnego. Wszystko miało się poprawić po degustacji zioła, które czekało już nabite w fifki w garażu. K. stwierdziła, że spróbuje (pierwszy raz w życiu). Weszło w głowę mocno, zarówno u mnie, jak i u K. która była zestresowana przed rodzicami, którzy chyba coś podejrzewali. Swoją drogą miałem lekką bekę z tego, jak K. grzecznie siedziała przy stole, silnie próbując ukryć swoje kiepskie samopoczucie. Nie udało się - musieliśmy wyjść na zewnątrz i trochę się przewietrzyć. Pierwsze doświadczenie K. z ziołem było więc negatywne. Mnie też nieco siekło. Na zewnątrz wkurwiający pies chciał, żeby mu rzucać piłkę. Był do tego stopnia upierdliwy, że uwalił mi całe ubranie. Pospacerowaliśmy kilkanaście razy na odcinku drzwi wejściowe - brama wjazdowa, i w głowach trochę wywietrzało. Śmiać mi się chciało, jak czas wolno płynie. Na zegarku minęły np. 2 minuty, a ja czułem jakby to było kilka godzin... A w TV wciąż Zenon M., jakieś Boysy czy inne shity. No i cyk - wybiła północ. Oczywiście wszyscy wyszli na podwórko napierdalać petardami. Czyli kolejne coś, czego nienawidzę. Ja nie brałem w tym gównie czynnego udziału (no ale patrzeć musiałem), ale wspomniany już pies chciał dostać pierdolca na widok odpalanych fajerwerków i huków. Widać było, że sierściuch jest nieźle przestraszony, i jakby nie był trzymany na smyczy, to by chciał rozszarpać fajerwerki (które mogłyby uszkodzić mu mordę), albo uciekłby gdzieś daleko. A tamci myśleli, że on się cieszy i dlatego tak szczeka i szarpie... Umarłem po raz drugi tego wieczoru, mimo że jeszcze faja mnie trochę trzymała... Chciałbym to wszystko ująć teraz sarkastycznie, bo cóż innego mi zostało. Niestety nie potrafię - serce boli mnie dalej... Już wtedy sobie powiedziałem, że w przyszłym roku ni chuja, ale nie jadę tam. Zachoruję specjalnie, żeby nie jechać. Żadnych fajerwerków, Zenka i innych symboli mojego upadku tego wieczoru. 

Jednak to jeszcze nie wszystko, bo było sporo różnych szczegółów. Pierwszy raz w życiu skusiłem się na zimne nóżki autorstwa szwagierki, jak złapało mnie gastro po ziole. I co? Oczywiście trafiłem ja kość, która tak mi obrzydziła dalsze żarcie, że stwierdziłem, że pierdolę. Będę jadł orzeszki i migdały. 

No i kwintesencja tej nocy - czyli pójście spać. Zwykle śpię sam w swoim łóżku, a teraz chrapiąca K. i jeszcze M. (córka) stwierdziła, że będzie z nami spała. Ciasno jak chuj, K. chrapie... To było takie podsumowanie tej chujowizny. Przysnąłem dopiero jak już widno było, a i tak budziłem się co chwilę. Odrobiłem w domu po południu. 

Ja jednak zawsze doszukuję się plusów. Z jednej strony - Zenek, wieśniactwo, fajerwerki i "cieszący się" z nich biedny, przerażony pies, marycha która nie weszła jak powinna, brak snu, kość w gardle, ujebane od psa spodnie i koszula. Jednak z drugiej strony - tych ludzi znam, oni mnie akceptują takim jakim jestem, nie mają przysłowiowego kija w dupie, są jacy są (a generalnie nie są źli). Są prości, ale mają dobre serca i intencje. Ich atrakcje niespecjalnie mi pasują, no ale ja wiem co lepsze a co gorsze? Na imprezie z obcymi ludźmi mógłbym trafić na jakichś posranych zjebów chcących się dowartościować czy udowodnić swoją wyższość. Tutaj chociaż wiedziałem czego się spodziewać. No i brak kaca po maryśce to też jest plus. Dziś nie zdycham z bólem głowy. Brak Seroxatu jedynie powoduje małe zawroty głowy (tak, wiem, bierze Seroxat i jara zioło = debil).

Zamiast tańców do rockowych kawałków lat 80 i 90 było przymusowe słuchanie disco polo. Zamiast ciekawych dyskusji o muzyce, kulturze czy historii było obserwowanie tańca najebanej szwagierki, dyskusje o niczym (najczęściej o tym, co akurat widać w TV), i najaranej K. bojącej się rodziców (co akurat skłoniło mnie do refleksji, że oni też mają nad nią emocjonalną władzę, której na szczęście nie wykorzystują w sposób negatywny, tak jak moja matka kiedyś to czyniła względem mnie). 

Generalnie czas na zmiany. Nie są to postanowienia noworoczne, tylko ogólnie już od dawna o tym myślę. Zmiana może być nawet cholernie radykalna - jeśli pojawi się odpowiednia ku temu okoliczność i okazja. Nie wiem, czy chcę spędzić resztę życia w ten sposób jak teraz. Jest po prostu za nudno, a lata lecą, i to w tą stronę mniej korzystną. Chciałbym spróbować kilku rzeczy, a teraz nie mam ku temu możliwości. Teraz napiszę to w ten sposób, kiedyś może rozwinę tą myśl. W chwili jakiegoś małego załamania...

A dziś? Spacer w Olszynie po skałkach. Pożywny żurek w restauracji. Pół worka zebranych śmieci podczas spaceru. Potem odsypianie wspaniałej nocy sylwestrowej. Potem wycieczka do P. bo zapomniałem plecaka ze sprzętem zabrać, a jutro trzeba iść do roboty z tym. A potem skanowanie czeskich pocztówek, bo trzeba iść naprzód. Samo się nie zeskanuje. No i przygotowuję się do koncertu Dropkick Murphys. Przesłuchałem "Do or die" i teraz leci "The gang's all here". Wcześniej słuchałem Social Distortion. Tak się podniecają niektórzy tym zespołem, a mi on zupełnie nie leży jakoś specjalnie. Jest OK - tyle mogę napisać.  










środa, 12 października 2022

Życie leci dalej

 Miesiąc nie pisałem, a sporo się działo. Nie mam weny i chęci. Lenistwo, albo niemoc twórcza? Byłem choćby w Chorwacji przez 9 dni, i też chciałbym opisać wspomnienia. Poza tym życie leci rutynowo:

- byliśmy kilka razy na grzybach, 

- byliśmy w galerii sztuki i w muzeum, 

- obejrzałem kilka filmów, 

- przyszło mi ponad 1000 pocztówek z byłej Jugosławii,

- kupiłem bilet na koncert Dropkick Murphys i Pennywise

- w sobotę zaczynam drugi rok studiów

- robiliśmy imprezę urodzinowo-imieninową,

- ruszyłem z facebookiem croatianstories,

- mam głowę pełną pomysłów, ale gorzej z zapałem i energią do działania,

- znowu dużo śpię popołudniami,

- być może uda się zorganizować ekipę do gry w piłkę nożną,

- planuję chodzić na siłownię,

- wypożyczyłem z biblioteki 4 tomy historii Częstochowy,

- nawiązałem kilka kontaktów z postcrossingu - z Neveną z Petrinji (Chorwacja) - na tej znajomości zależy mi najbardziej. Ponadto - 2 dziewczyny z Serbii, i jedna z Węgier (ta ostatnia chyba nie przetrwa zbyt długo).

- w pracy było kilka wtop, ale generalnie to spokojnie się pracuje,

 - dziś zaklepałem wakacje w Mandre,

I chyba tyle. Może mi się jeszcze coś przypomni. Dni lecą tak szybko, zazwyczaj nudno i monotonnie.

 



M.G. czyli z cyklu: znajomości dobre lub złe (strasznie chujowy tytuł cyklu...)

 Dziś będzie o znajomości internetowej (póki co).

M.G. to prześliczna blondynka, którą kiedyś zaczepiłem na jakiejś postcrossingowej grupie na FB. Od razu odpisała, wymienialiśmy i wymieniamy się dalej pocztówkami. Bardzo zaimponował jej mój zbiór. Nie ma chyba jeszcze 30 lat, mieszka z rodzicami w małej wiosce w Dolnośląskim, pracuje w aptece. Recenzuje książki na IG. Są to książki takie raczej mało ambitne (chociaż może to złe określenie, ale zostawię je), taka typowa prosta literatura kobieca, napisana prostym językiem, i o mało skomplikowanej fabule. M. kręci też filmiki o tym co sobie kupiła np. na otwarciu galerii handlowej. Przez ostatnich kilka dni piszemy do siebie codziennie. Jakoś tak mam ochotę z kimś popisać. Ona nie odpisuje od razu, czasem trzeba poczekać, ale chciałbym pociągnąć tę znajomość. W ostatnim czasie pozakańczałem kilka internetowych znajomości, wnoszących do mojego życia tylko przysłowiowe ból i cierpienie (napiszę kiedyś o tym), i w sumie została mi tylko ona. Być może nie jest to potęga inteligencji, biseksualna, wyuzdana intelektualistka o ciemnych włosach, z tatuażami - czyli mój ideał, ale to dobra dziewczyna, o prześlicznym uśmiechu i pięknych, długich blond włosach. Czyta książki (to w dzisiejszych czasach, przy postępującej głupocie społeczeństwa, cecha bardzo pozytywna i rzadko spotykana). Zbiera pocztówki. Lubi chodzić na grzyby. Robi przetwory z owoców. Pisze listy (może namówię ją na wymianę korespondencji). Ogólnie to ją lubię. Co mogę powiedzieć więcej? Jest po prostu sympatyczna i taka pocieszna. Kiedyś spróbuję ją poznać na żywo...

Aktualizacja: przestałem już do niej pisać codziennie, bo znudziła mnie ta konwersacja. Nie będę pisał do kogoś, kto jest średnio zainteresowany rozmową. Próbowałem ją też namówić, żeby napisała do mnie list. Bezskutecznie. Mam wrażenie, że z tej znajomości nic ciekawego nie wyniknie, poza wymianą pocztówek świątecznych... Może dziewczyna się krępuje, bo wie że mam żonę i córkę? Szkoda, bo może ta relacja nie doprowadziłaby do wzniesienia się na wyżyny intelektualne, ale taka śliczna i niegłupia dziewczyna zawsze działa pozytywnie na wyobraźnię ;) Może spróbuję jeszcze za jakiś czas.

Aktualizacja II: no i napisała mi list. Krótki bo krótki, ale od czegoś trzeba zacząć. Odpiszę jak będę miał wenę.

piątek, 2 września 2022

Spokojny koniec tygodnia

 Dziś w pracy było spokojnie. Po pracy zapadłem w głęboki sen. Obudziłem się po 19:00, i zabrałem się za obieranie jabłek. Wstawiłem sokownik, i wyszły 2 słoiki musu i 1 słoik soku.


Słuchałem też nowej płyty Megadeth "The Sick, The Dying... And The Dead!". Przesłuchałem jeden raz, i póki co mogę powiedzieć, że album jest OK. Druga pozycja na dzisiejszy wieczór, to Five Finger Death Punch "Afterlife". Nigdy wcześniej nie słuchałem tego zespołu. Taki melodyjny metal, przyjemnie się tego słucha. Taki ostrzejszy Linkin Park. 



 No i w końcu zająłem się troszeczkę pocztówkami. Wstawiłem na bloga "Świat na widokówkach" post z pocztówkami z Brzegu i z Bułgarii.




czwartek, 1 września 2022

Życie biegnie, a ja nawet nie mam siły żeby uchwycić te dni

O przemyśleniach i wspomnieniach już nie mówiąc...

Dziś jest czwartek, a ja mam zaległości od niedzieli. Zatem od początku. Niedziela upłynęła pod znakiem poprawin u K. kolegi z pracy. Bałem się tego strasznie, i strasznie nie chciało mi się iść. Jak się potem okazało - niesłusznie. Było bardzo fajnie. Ludzie głównie młodsi, ale bardzo fajni. Poznałem kilka wartościowych osób, m.in. byłego siatkarza, który grał w Azerbejdżanie, we Włoszech, na Ukrainie (nie będę pisał "w Ukrainie", tak jak to teraz jest politycznie poprawne), no i u nas w Częstochowie, w Norwidzie. Okazało się, że mamy nawet kilku wspólnych znajomych. Popiłem piwska, trochę pojadłem (ale nie było zbyt dużo do jedzenia). No i skończyło się nocą z bólem głowy, i urlop w poniedziałek. Strasznie kręciło mi się w głowie, zatem cały poniedziałek praktycznie przeleżałem. We wtorek poszedłem już do pracy, a po południu pojechałem do Mstowa po nowe owoce. Nazrywałem jabłek, mirabelek i czarnego bzu. 




 

Po drodze do domu zatrzymałem się jeszcze w Mirowie i poszedłem na spacer nad Wartę.

 




 A wieczorem zabrałem się za czarny bez. Wyszły 3 buteleczki soku. Reszty owoców jeszcze nie ruszyłem.




Napiłem się też bułgarskiego piwa, które teściowie przywieźli z wczasów. Nie było złe, ale jakieś rewelacyjne też nie. Ot, zwykłe piwo.

Środa - ciężki dzień. O 5:30 wyjazd do Warszawy, bo o 8:30 było w firmie ważne spotkanie na zoomie (ponoć był jakiś tam ambasador). Już te chmury zapowiadały, że będzie ciężko... Takie miłe złego początki, bo widok całkiem ładny. Potem już było tylko gorzej.

W tym roku ogólnie chmury są jakieś dziwne, inne niż zawsze. Takie mam wrażenie, ale nie o tym teraz...

Zajechałem punktualnie. Spotkanie miało się rozpocząć o 8:30. Miałem pół godziny na wszystko. Oczywiście musiała nastąpić awaria terminali. Od razu zadzwoniłem do firmy która obsługuje terminale, i do P., i zacząłem ogarniać na szybko kamerę. Wyszło słabo, ale w takiej sytuacji dobrze, że w ogóle wyszło, chociaż na zoomie była tylko jedna osoba. MK był zawiedziony. Nie był nawet zły, nie wyzywał. Był zrezygnowany, można powiedzieć, że przybity, smutny. Nie miał już siły komentować tej wtopy. Mnie też było przykro, no ale nie była to w całości moja wina. Po pierwsze - za terminale nie płacimy, i nie powinniśmy ich używać. Awaria miała miejsce już któryś raz, i P. nic z tym nie zrobił. Po drugie - miałem za mało czasu, żeby przygotować coś bardziej profesjonalnego. Moje błędy polegały na tym, że nie sprawdziłem we wtorek, czy terminale działają, no i na tym, że nie miałem ogarniętego rozwiązania zastępczego, w razie awarii. Poranek zatem był mega stresujący i pracowity. Generalnie nie udało mi się zrobić wszystkiego, co miałem zrobić w stolicy tego dnia. Będę musiał tam pojechać w przyszłym tygodniu, i dokończyć tematy... W drodze powrotnej był korek na wysokości Bełchatowa. I znów chmury. Dziwne chmury.


Chciałem zdążyć na 18:00, żeby obejrzeć na strimsach mecz Rakowa. Spóźniłem się kilka minut. Raków wygrał 1-0 z Pogonią po słabej pierwszej, i dobrej drugiej połowie. G. z synem M. byli na stadionie. Myślałem, czy by do nich nie dołączyć, ale po pierwsze - bym się spóźnił, po drugie - nie było już biletów (tzn. były, ale na ten sektor boczny, z którego mało co widać), a po trzecie - tryb oszczędnościowy po mandacie... 

 

Po meczu poszedłem jeszcze do mamy po słoiki, a potem usnąłem sobie błogo, bo w czwartek (dziś) musiałem wstać znów skoro świt i jechać do Torunia. Zajechałem tam na 9:00 rano, od razu wziąłem się do roboty. Wyjechałem z powrotem około 14:30, w domu byłem około 18:00, bo znów był korek na wysokości Bełchatowa. Potem obejrzałem kątem oka (pisząc ten post) mecz Ruch Chorzów - Górnik Zabrze.

Życie leci, ja tylko spisuję to, co się wydarzyło, a nie ma czasu (i głowy), by napisać jakieś przemyślenia. Kolejne tematy rodzą się tylko w głowie, a żeby przerobić to na formę pisaną, to już ciężej... 


sobota, 27 sierpnia 2022

Nieciekawy weekend

 Co dziś zrobiłem? Ano niewiele... Wczoraj usnąłem jak suseł, dziś wstałem o 11:00. Zacząłem obczajać taki angielski zespół BAUHAUS - przesłuchałem ich pierwszą płytę. Zgodnie z informacjami z Wikipedii, ten zespół to jeden z pionierów gotyckiego rocka. Ciężko mi się tego słuchało, aczkolwiek muzycznie wychodzi całkiem ciekawie. I dwa tytuły piosenek mnie zaciekawiły. Pierwsza - "Small Talk Stinks". Nie wgłębiałem się w cały tekst, ale sam tytuł mnie zaciekawił, ponieważ sam nie cierpię "small talks". Uważam, że rozmowy o niczym to strata czasu i energii. Druga piosenka - "St. Vitus Dance" jak gdyby zmusił mnie do przeczytania czegoś więcej na ten temat. Taneczna mania - bo pod takim hasłem napisano o tym na Wikipedii - społeczne zjawisko, które miało miejsce głównie w Europie pomiędzy XIV a XVII wiekiem. Polegało ono na gromadzeniu się grup niezrównoważonych tańczących ludzi, czasami liczących nawet setki osób równocześnie.

Czytam ciąg dalszy książki o Bad Religion. Miałem dziś przypomnieć sobie ich pierwsze 5 płyt, ale oczywiście usnąłem po południu. Wciąż odreagowuję poprzedni tydzień, i ten cholerny mandat. Na imprezę do MX nie poszedłem. Jutro jestem zmuszony iść na poprawiny do kolegi K. To najgorszy mój weekend od dawna. No i wieczorem obejrzałem film "Milioner" z Januszem Gajosem. Też kilka ciekawych wniosków dotyczących ludzi mi się nasunęło. Być może opiszę to wszystko kiedyś szerzej, dziś mi się nie chce. Leci teraz "Kariera Nikosia Dyzmy". Obejrzę do końca, wypiję fervex, poczytam książkę i usnę pewnie szybko. I dobrze.